01.02.2010
Wczoraj po poludniu dotarlismy na San Blas Islands. Sa to male plaskie
wysepki, zupelnie inne niz Karaiby. Wyglada to jak scena z filmu gdzie morze
wyrzuca rozbitkow na bezludna wyspe. Jest tu duzo malych wysepek z palmami
kokosowymi, zwykle mozna obejsc wyspe w ciagu 10-40 minut.
Jeszcze nie bylismy na ladzie, bo doplynelismy po poludniu i najpierw trzeba
napompowac ponton, zamontowac silnik i spuscic ponton na wode a to wszystko
zabiera dobre 1,5 godziny.
Teraz jest 10:30 rano, niedlugo przygotujemy
wszystko i polyniemy na brzeg. Na wysepce na lewo jest mala wioska indian,
widac drewniane chatki i indian. Plywaja malymi lodkami wydlubanymi z pnia
drzewa. Niektore lodki maja zagiel, inne tylko wiosla, a kilka ma niestety
nawet silnik!!!!! To psuje troche image tradycyjnych indianskich canoe, ale
i tak wioska wyglada wystrczajaco prymitywnie, wiec nie bedziemy narzekac.
Wczoraj wieczorem indianie przeplywali kolo i chcielismy zapytac czy maja
ryby do sprzedania (bo w przewodnikach pisza ze mozna od nich kupic ryby,
chleb, jajka, kurczaki, kraby i owoce). Simon zapytal ich czy mowia po
angielsku, oni na to " Si , si " ale szybko okazalo sie ze to "tak, tak "
bylo mocno na wyrost, bo mowili tylko po hiszpansku. Ale powidzieli ze wroca
z ryba w nocy, czy cos takiego, ale jak dotad sie nie pojawili.....No ale na
innych wysepkach sa wieksze wioski i tam na pewno mozna kupic ryby, wiec
jutro pewno polyniemy pare wysepek dalej.
Probowalam zlowic rybe na stara salami ktora mamy jeszcze od Hiszpanii, ale
ryby zezarly salami z haczyka i nie zlapaly sie wcale.....
02.02.2010
Wczoraj zaczelismy odkrywac wysepki dookola. Najpierw wyladowaismy na
wysepce gdzie byly 3 chatki indian Kuna. Byli przyjazni, starsza pani-kuna
;-) chciala sprzedac nam mola, czyli haftowane wdzianko z ktorego wyspy sa
slynne. Poki co wstrzymalam sie z zakupem, ale pozniej napewno nabede pare.
Probowaismy kupic od nich ryby i orzechy kokosowe, ale powiedzieli
ze ryba bedzie "maniana" a orzechow nie mozemy kupic, ale nie zrozumielismy
dlaczego bo nasz hiszpanski jest na razie na poziomie ponizej podstawowym.
Indianie mieszkaja w malych chatkach, bez podlogi, w srodku sa tylko hamaki
do spania. Wysepka byla mala, mozna ja obejsc w ciagu 15 minut.
Po powrocie na jacht probowalismy zlowic rybe, ale tradycyjnie, bez
wiekszych sukcesow. Po zmroku bylo widac ryby ktore swieca w ciemnosci,
ciekawe jak one to robia????
Dzisiaj zmienilismy kotwicowisko, przeplynelismy pare mil na poludnie do
Green Island. Tutaj mielismy wiecej szczescia w handlu z indianami. Simon
kupli 5 lobsterow i slimaka-conch od mlodego Kuna przeplywajacego w
wydlubanym z pnia canoe. Simon ugotowal se te lobstery i jadl z majonezem
czosnkowym, wtedy mlody Kuna (ma na imie Lias) podplynal znowu z kolejnym
lobsterem, Simon podal mu talerz z tym ugotowanym do sprobowania, myslal ze
ten wezmie kawalek do sprobowania i odda reszte, ale gdzie tam! Lias
rozsiadl sie w swojej dlubanej lodce i zaczal pozerac wszystko! Simon musial
sie upomniec o swojego lobstera inaczej nic by nie zostalo :-))))!
Pozniej podplynal do nas starszy Kuna w lodzi z
silnikiem i sprzedal nam bulki i wzial zamowienie na warzywa, owoce i
kurczaka, ktore przywiezie jutro.
Pozniej wybralismy sie na spacer po Green Island, ja tez mozna obejsc w
ciagu 30 minut. Ponoc zyje tam slodkowodny krokodyl, ale jak na razie nikogo
jeszcze nie pozarl poza tym nie widziano go juz pewnego czasu. Simon znalazl
wyrzucone na brzeg lodygi bambusa, zebralismy tez przech kokosowy, ktory po
powrocie na lodz udalo mi sie rozlupac i
pozrec.
Na rafie koralowej otaczajacej San Blas Islands widac wiele wrakow statkow,
niektore calkiem duze, pare jachtow. Wyglada to bardzo niesamowicie i
pokazuje jakie niebezpieczne sa rafy.
W ciagu najblizszych paru dni sprobojemy kupic od indian te wydlubane z pnia
canoe i zrbimy z nich maly katamaran....podobno te canoe mozna kupic calkiem
tanio, nie zajmuja duzo miejsca wiec moze zabierzemy je ze soba.....
To tyle na dzisiaj :-)
03.02.2010
Niebo ciagle zachmurzone, nie ma slonca. Rano czekalismy na zapasy ktore
zostaly zamowione wczoraj u pana-Kuny. Czekajac na niego udalo nam sie kupic
troche owocow, pomidory i ziemniaki od innych sprzedawcow. Simon dokupil tez
10 nowych lobsterow.
Pozniej podplynal do nas Kuna ktory sprzedawal mola (wyszywane panele z
tradycyjnymi motywam). Obejrzelismy okolo 100 roznych i Simon targowal sie
zeby zbic nieco cene, ale i tak byly drogie od 30 do 150 dolarow. Po 45
minutach targowania, Kuna byl wyraznie zawiedziony i wkurzony ze nie moze
nam nic
sprzedac i ostatecznie poplynal sobie handlowac z innymi jachtami. Ja
chcialam kupic jeden panel, taki najtanszy za 30$ ale Kuna zabral mi ten
panel spakowal wszystko i se poszedl obrazony do swojego dlubanego canoe.
Sprobojemy kupic mola gdzies w wiosce, powinno byc taniej.
Ostatecznie indianin ktory mial przywiesc zakupy przyplynal, ale zamiast
kurczaka i warzyw mial ze soba corke ;-), ktora zbierala datki na co
dokladnie
nie zrozumialam, w kazdym razie dostala od nas 5$. Okazalo sie ze kurczaka i
warzyw nie ma i beda jutro, ale wyjasnilismy ze jutro ruszamy w inne
miejsce....wiec dupa w krzakach, znowu nie mamy drobiu.
Po poludniu wybralismy sie pontonem na pobliska wyspe, zeby znalezc kokosy i
wyprobowac maczete (kupina 3 lata temu na Dominince). Maczeta zostala
naostrzona i oczyszczona z rdzy. Znalezlismy pare kokosow i cwiczylismy
otwieranie ich. Po 30 minutach zaczelo nam isc calkiem niezle ( 4 ciecia
zeby otworzyc orzech).
04.02.2010
Rano podnieslismy kotwice i poplynelismy na poludnie do malej wyspy Azukar
bardzo blisko stalego ladu. Jest tam wioska Kuna. Rzucilismy kotwice
parenascie metrow od wyspy i polynelismy pontonem na brzeg.
Wioska sklada
sie z domkow zbudowanych z bambusa, chatki zazwyczaj nie maja podlogi, tylko
hamak do spania, palenisko do gotowania no i oczywiscie....telewizor! Wies
miala tez generator i uliczki mialy latarnie ktore zapalaja sie o zmroku.
Jako toaleta, sluzy im jakby pomost wychadzacy z chatki na wode, na koncu
pomostu jest mala budka i tam jak sie domyslam Kuny sie wyprozniaja ;-))))
Po srodku wioski bylo wybetonowane boisko i akurat gdy przybylismy odbywal
sie
mecz koszykowki, graly same dziewczyny. W wiosce byl tez kosciol, ale byl
zamkniety. Jest tam szkola, jak powiedzial nam tubylec ktory koniecznie
chcial nas oprowadzac, jest tez szpital, szkola, maja komputery, telefony
komorkowe i w ogole.....(chyba tylko TESCO jeszcze brakuje ;-)
Znalezlismy chatke z napisem bar i postanowilismy wejsc do srodka. W barze
siedzialo 4 indian, ogladali telewizje, jakis koszmarny gangsta-rap po
hiszpansku. Usiedlismy i wypilismy sok w puszce, tubylcy pytali z kad
jestesmy, lubia tez zawsze pytac jak mamy na imie. Pozniej pochodzilismy w
kolo wioski, porobilismy troche zdjec, kupilismy tez zamrozonego kurczaka!
Wioska zepsola troche wizje indian zyjacych w tradycyjny
sposob....telewizor, komputery....gangsta-rap. No ale to jest nie do
unikniecia, watpie
zeby tradycje Kuna przetwaly dluzej niz nastepne 50-70 lat.........
Po wizycie w wiosce podnieslismy kotwice i ruszylismy w poszukiwaniu
kotwicowiska na noc. Udalo sie dopiero przy 4 podejsciu, 3 pierwsze wyspy
nie byly dobrze osloniete od fal i mialy za duzo plycizn i raf dookola.
Jutro wybierzemy sie na brzeg i w zaleznosci od pogody zobaczymy co dalej.
06.02.2010
W koncu wyszlo slonce, wiec bedzie okazja porobic zdjecia plazowe z palmami
i kokosami :-)
ALe najpierw Simon oczywiscie rzucil swoje ulubione: "first we need to do
jobs on board". Tak wiec te "jobsy" to bylo mycie pokladu i kokpitu,
zdjecie podwojnych zagli przednich i przylepienie naszej "czarnej strzaly",
ktora zostala zmyta z burty w czasie sztormu.
W trakcie tych robotek recznych zauwazylismy Kunow ktorzy przybyli na wyspe
zeby zebrac kokosy. Kuny wypalaly tez podloze wkolo palm, ale po co to nie
wiem.
Kolo poludnia zapakowali koksy do swojej dlubanki z silnikem i ruszyli. Po
parunastu metrach silnik im zdechl, probowali go uruchomic ciagnac uparcie
linke startu, ale nic. My tymczasem skonczylismy czyscic poklad, zjedlismy
lunch a Kuny wciaz meczyly sie ciagnac za linke. W koncy Simon spakowal
swoje narzedzia do torby i podplynal pontonem do indian. Zdjal pokrywe w
silnika, pogrzebal tam i silnik wystartowal, Kunom malo oczy z orbit nie
wyszly bo widac bylo ze nie maja pojecia o tym co jest pod pokrywa silnika..
Okazalo sie tez ze braknie im paliwa, wiec dalismy im 2 litry zeby mogli
doplynac do wioski.
Po pewnym czasie podplynal Kuna sprzedajacy ryby i kraby wioslojac swoim
canoe. Kupilismy 4 male ryby i Simon nabyl strasznego czerwonego kraba z
wielkimi szczypcami...bleeee
Pozniej poplynelismy na brzeg, pochodzilismy po plazy i zrobilismy troche
zdjec. Po powrocie na jacht cwiczylam skoki do wody glowa naprzod, zaczyna
mi to juz lepiej wychodzic.
Na kolacje pieklismy kurczaka zakupionego wczoraj, niestety gdy otworzylam
siatke z kurakiem zaraz zamknelam ja z krzykiem bo kurczak mial glowe i
spogladal na mnie zimnym wzrokiem spod na wpol opuszczonych powiek. Simon
musial uciac mu glowe, na szczescie reszta byla wypatroszona, nie wiem po co
mu leb zostawili........
Jak starter, Simon ugotowal swojego kraba i pozarl go. Kurczak byl bardzo
dobry mniam mniam. No i tak to dzien dobiegl do konca.
07.02.2010
Dzisiaj rano podnieslismy kotwice i ruszylismy do pobliskiej wioski na
wyspie Tigre.
Po slalomie pomiedzy rafami dotarlismy do wysepki. Wioska wygladala lepiej
niz ta w ktorej bylismy poprzednio. Niby te same kuna-chatki ale wygladalo
to troche porzadniej niz w Azukar. Wszedzie powiewaly tez flagi kuna i
czerwone flagi z jakims symbolem, ktorych wczesniej nie spotkalismy.
Wsiedlismy w ponton i poplynelismy na wyspe. Wyladowalismy na malej plazy
gdzie lezaly czulna indian. Gdy wyciagalismy ponton na lad zjawilo sie 2
nastolatkow, jeden zaczal witac nas po angielsku. Chlopak mial namalowane na
policzkach sfastyki ( tu nalezy sie wyjasnienie, to nie znaczy od razu ze
kuna nalezal do hitler-jugend, flaga kuna to czerwono-zolto-czerwone pasy ze
sfastyka po srodku, nazisci zapozyczyli symbol z mitologii, ale kuna byli
pierwsi ze swoimi sfastykami).
Okazalo sie ze wlasnie przypada rocznica rewolucji Kuna. W 1925 Kuny
zbuntowaly sie przeciwko rzadom panamskiej policji, ktora ich uciskala i
zaatakowali posterunki policji na paru wyspach. Rewolucja zakonczyla sie
zwyciestwem Kun i nadaniem im autonomii.
Wszedzie w wiosce powiewaly flagi Kuna i czerwone flagi z maczeta
jako symbol rewolucji. Kuna ze swastykami na policzkach zaprowadzil nas do
duzej sali gdzie siedzieli inni faceci kuna a przy stoliczku siedzial Kuna o
wygladzie Che-Guewary we wlasnej osobie, ktory zbieral datki na rzecz
rewolucji. Nie bylo wyjscia otoczeni przez rewolucyjne Kuny zdecydowalismy
sie zlozyc datek w postaci 20$ i podpisalismy sie imieniem i nazwiskiem na
liscie rewolucyjnej :D
Tak oto Gorzata przystapila do partyzantki rewolucyjnej Kuna :D:D:D:D:D
Pozniej ruszylismy zwiedzac wioske. Kupilismy pare mola od pan-Kun
wyszywajacych panele siedzac przed chatkami. Znalezlismy szkole i osrodek
zdrowia, na wysepce byl tez camping, spotkalismy tam jednego turyste ktory
wlasnie dzisiaj dotarl na wyspe. Kupilismy tez slodkie paczki i coca cole w
puszce. W tej wiosce kazda chata miala panel sloneczny dostarczajacy
energie, byly tez anteny telewizyjne ale mniej niz w poprzedniej wsi. WIdac
ze ktos zasponsorowal im te panele sloneczne, bo doslownie kazda chatka
miala. Po srodku byly tez budki telefoniczne i wszyscy mieli tez telefony
komorkowe.
Jutro wybierzemy sie tam znowu i sprobojemy kupic troche zapasow
zywnosciowych.
08.02.2010
Dzisiaj rano bardzo padalo wiec udalo nam sie nazbierac 2 wiadra wody do
prania.
Okolo 12 poplynelismy znowu do wioski Kun.
Kupilismy jeszcze 3 mola, bransoletke i kuna-spodnice. Udalo nam sie
odnalezc chatke gdzie pieka chleb i kupilismy 10 malych bulek ktore smakuja
jak nasze mleczne bulki. Porobilismy jeszcze pare zdjec i udalismy sie na
camping gdzie wczoraj zauwazylismy napis restaurant. Byl tam bar gdzie
zjedlismy kurczaka z ryzem i salatka ziemniaczana i na deser arbuza.
Porzucilismy zamiar kupienia canoe, po tym jak Simon probowal podniesc jedna
z mniejszych lodek i okazalo sie ze sa one bardzo ciezkie. Black Arrow
mialaby zbyt duzy przechyl gdybysmy polozyli canoe na pokladzie. Zeby sie
nieco pocieszyc, Si postanowil ze musi zdobyc chociaz orginalne wioslo od
canoe. Udalo nam sie to zalatwic, Kuna ktory akurat bejcowal nowe canoe
zgodzil sie sprzedac swoje stare wioslo. Wyniosl ze swojej chatki selekcje
wiosel i Si wybral sobie oczywiscie najwieksze z nich.
Zdecydowalismy ze jako aktywni rewolucjonisci Kuna, powinnismy nabyc flage
rewolucyjna. Udalismy sie do biura rewolucji proszac o flage. Towarzysz Che
podrapal sie po glowie, pogadal z chlopaczkami w czerwonych koszulach ktorzy
grali akurat w karty. Jeden z nich wdrapal sie na dach budynku i zdjal flage
rewolucyjna. Nabylismy ja za 6 dolarow. Bandera panamska zostala zdjeta spod
prawego salingu, jako ze nie za bardzo uchodzi wieszac flagi rewolucyjnej
razem z flaga panstwa przeciwko ktoremu rewolucja byla wymierzona ;-))))
I tak to dzien dobiegl do konca.
09.02.2010
Dzisiaj rano jak zwykle Simon rzucil swoje ulubione slowko: "jobs". Oznacza
to ze zaloga, w tej sytuacji ja, bedzie musiala albo cos szorowac, albo
malowac, albo sorting out'owac. Tak wiec wzielam sie za pranie urzywajac
wody deszczowej nalapanej wczoraj, zas Si wspial sie na maszt aby sprawdzic
stan olinowania stalego (czyli, po krotce wyjasniajac, sprawdzal czy te
stalowe druty co ida z masztu w dol nie rdzewieja albo nie maja zamiaru sie
urwac w najmniej odpowiednim momencie). Okazalo sie ze wszystko jest w
porzadku.
Dzisiaj rano znalezlismy tez mala osmiorniczke na pokladzie. Musiala
ostatniej nocy wykonac skok swojego zycia....doslownie.
Przed wyplynieciem postanowilismy ostatni raz odwiedzic wioske i nabyc
wiecej jajek i chleba. Chleb akurat juz "zszedl" ale na szczescie
przyuwazylismy lodz z zapasami, ktora akurat dobila do wsi. Mieli warzywa,
chleb i kurczaki. Kupilismy ogorki, buraki, papryke, chleb i ....kurczaka.
Ten oczywiscie mial ciagle glowe i spogladal na nas metnymi oczami i tym
razem mial tez lapy!!! Trudno sie mowi, Si bedzie musial powyzsze czesci
amputowac.
Po zakupach, podnieslismy kotwice i ruszylismy do Nargany. Slyszelismy ze
jest to wyspa na ktorej jest wioska ktora postanowila porzucic tradycje
Kuna. Ja specjalnie nie palilam sie zeby tam plynac, ale Si chcal wioske
zobaczyc, zeby sie przkonac jaka jest roznica.
Tak jak przypuszczalam nie wygladalo to za ciekawie. Czesc ludzi mieszkala w
tradycyjnych chatkach, ale byly one mniej zadbane, wszedzie bylo pelno
smieci. Na wyspie bylo kilka duzych betonowych budynkow, ale wszystkie sie
rozpadaly i wiekszosc nie byla zamieszkana. Budynek gdzie musiala kiedys
miescic sie szkola nie mial dachu i byl w oplakanym stanie. Czesc
mieszkancow wioski pobudowala sobie okropne betonowe chatki, ktore tez
rozpadaly sie. Ogolnie nie ma o czym pisac, jutro rano jak tylko wstaniemy
wynosimy sie z tad. W planie jest znalezienie miejsca gdzie podobno jest
jedna z najlepszch raf do nurkowania w calych Karaibach. Zobaczymy co to
bedzie.
10.02.2010
Dzisiaj wstalismy dosyc pozno i dlugo zajelo nam przygotowanie Black Arrow
do drogi. W koncu podnieslismy kotwice okolo 11 i przeplynelismy jakies 8
mil na zachod. Gdzies w poblizu ma byc podobno dobra rafa do nurkowania.
Rzucilismy kotwice kolo wysepki gdzie nie bylo jeszcze innych jachtow (w
oddali widzielismy ze miejsce gdzie chclismy sie zatrzymac najpierw bylo
bardzo zatloczone).
Podczas gdy rozpinalam nasz namiot ochraniajacy kokpit przed sloncem,
podplynelo do nas motorowe canoe z Kunami, wygladalo na to ze jest to
dziadek-Kuna, babcia-Kuna i 2 Kuniatka plci meskiej+maly pasiasty kotek.
Chciali sprzedac nam mola, powiedzialam "no, gracias", ale oni pokazywali na
swoj zbiornik na benzynA i ciagle machali nam "molami" przed oczyma. W koncu
po intensywnej gestykulacji z obu stron, doszlismy do wniosku ze chca
wymienic mola na maly kanister z benzyna (ten ktory mieli byl bardzo maly,
wiec pewno nie udaloby im sie wrocic do wioski). Simon podal im maly
zbiornik benzyny i wybralismy sobie jedno mola. Si chcial z powrotem pusty
kanister , ale Kuny jakos nie mogly zrozumiec o co mu lata, wiec w koncu
machnal reka i pozwolil im zatrzymac rowniez kanister.
Pozniej poplynelam na chwile pontonem na pobliska wysepke i pochodzilam po
plazy, ale muszki piaskowe zaczely gryzc, wiec poplywalam troche i wrocilam
na jacht. Na wyspie mieszkaja jakies ptaki drapiezne podobne do orla. Siedza
se na plamie i od czasu do czasu poluja na ryby.
I tak kolejny dzien dobiegl do konca.
12.02.2010
Dzisiaj rano podplynelo do nas canoe z owocami (juz raz od nich kupilismy)
wiec moglismy uzupelnic zapasy. Kupilismy pomarancze, grejfruty, melon,
passion fruit, cukinie, pomidory i avocado.
Po zakupach wybralismy sie pontonem w poszukiwaniu dobrej rafy do plywania z
maska i fajka. Zajelo nam to troche czasu, w koncu znalezlismy mala wysepke
z paroma palmami kokosowymi i rafa koralowa dookola. Bylo tam pelno ryb,
lawice bardzo malych rybek, musialy ich byc tysiace i plywaly tak blisko
siebie ze nie nie mozna bylo dojrzec co jest za ta "rybia sciana". Koral
wygladal bardzo ciekawie, duzo roznych odmian, niektore o wygladzie
gigantycznego mozgu, inne jak krzaczki i drzewa, niektore o ksztalcie
piszczalek od organow, niektore o wygladzie wielkich pior, lub lisci.
Rafa opadala pionowo w dol, wiec nagle z glebokosci 1 metra opadala do 20m.
Na krawedzi tej polki bylo duzo roznorodnych ryb, wiekszych i mniejszych,
byly lawice plaskich niebieskich rybek (musze sprawdzic jak sie nazywaja) ,
byly kolorowe parrot-fish, i duzo innych ktorych nazw nie znam. W porownaniu
do Karaibow, tutaj koral jest w owiele lepszym stanie ( na Antigua koral byl
martwy o brunatnej barwie i polamany). Na San Blas Islands koral byl
kolorowy, bylo duzo roznych odmian i wydaje mi sie (choc nie znam sie na
rafach) ze wiekszosc rafy byla zywa.
Po poludniu przeplynelismy 8 mil na zachod do wysepki Moron. Na pobliskich
wysepkach widac swiatla wiec wyglada na to ze jest tam pare chatek Kun.
Jutro pewno poplywamy troche i znowu poszukamy ciekawej rafy. Trzeba tez
powoli kierowac sie w okolice kanalu panamskiego. Wiec pewno opuscimy San
Blas za 2 dni.
13.02.2010
Dzisiaj rano mielismy kolejne podejscie w pieczeniu chleba. Otworzylismy
nawet nowe pudelko z chleb-mixami ktore bylo szczelnie zamkniete (zanim
opuscilismy Anglie kupilismy 5 pudelek w kazdym 15 mix'ow, przez caly czas
az do Karaibow chleb wycodzil pieknie i byl lepszy niz przecietny chleb
ktory mozna kupic w tesco, hmm to akurat nie jest trudne...) . No wiec
wydobylismy mix z pudla, zagniotlam ciasto przestrzegajac wszystkich
wskazowek i zostawilismy je w cieplym miejscu do wyrosniecia. Niestety, po
godzinie ciasto nie zmienilo swego ksztaltu ( tak samo bylo z 3
poprzednimi). Wyglada na to ze drozdze padly, albo popadly w sen zimowy, czy
moze nie zniosly psychicznie trudnej przeprawy z Antigua do San Blas...kto
wie. Si napisal dramatyczny list do producenta chleba opisujac jak to w
pelni zaufal ich bread-mixowi i jak bardzo sie zawiodl, ze teraz mozemy
pomrzec z glodu podczas przeprawy przez oceany i ze w ogole to czemu, ach
czemu drozdze nie chca wspolpracowac?!?
Aby troche sie pocieszyc, poplynelismy pontonem na plaze aby pospacerowac
troche i pozbierac muszle. Na brzego bylo duzo fragmentow fary koralowej
wyrzuconej przez morze i duzno roznorodnych muszli. Moze sproboje
zmajstrowac jakis naszyjnik z muszli albo cos...
Kolo poludnia przyplynely 2 canoe sprzedajace lobstery i kraby. Simon kupil
jednego wielkiego lobstera i kraba z pierwszego canoe i dalsze 7 lobsterow
(malych) od drugiego sprzedawcy. Ugotowal kraba i duzego lobstera i teraz
ciagle je.
Po poludniu poplywalismy troche z maska i fajka, rafa tez dosyc ciekawa,
moze nie tak jak wczoraj, ale calkiem calkiem. Rafa opadala stromo w dol do
glebokosci 20 lub 30 metrow. Gdy plywalismy na krawedzi rafy w pewnym
momencie spojrzalam w lewo i przez chwile myslalam ze jest tam jakis inny
nurek...ale to tylko przez chwile. Okazalo sie ze jest to ogromny sting-ray
(czyli taka plaszczka z dlugim ogonem). Musial miec conajmniej 2 metry
rozpietosci "skrzydel". Tak na wszelki wypadek zawrocilismy zeby nie
podplywac zbyt blisko.
Teraz zjemy kolacje (Si bedzie znowu dlubal swoje lobstery a ja zjem jakis
owoc).
14.02.2010
Dzisiaj przeplynelismy do Lemon Cays, ostatniego przystanku przed Kanalem
panamskim. Jestesmy pomiedzy kilkoma malymi wysepkami, na 2 z nich Kuna
prowadza maly bar i maja kilka chatek ktore wynajmuja turystom. Bar
sprzedawal tylko piwo wiec wypilismy po jednym. Wysepka miala uporzadkowana
plaze i nawet maly pomost. Bylo dosyc wietrznie, co tez wykorzystywal
kite-surfer ktory wynajmowal chatke na wyspie, smigal na desce z prawa na
lewo.
Dzisiaj byl dzien kiedy nic nie chce isc gladko. Nejpierw rzucilismy kotwice
w miejscu gdzie dno opada stromo na dol i skonczylo sie na tym ze Simon
zdecydowal sie wciagnac kotwice i poszukac innego miejsca.
Podczas wciagania kotwicy, lancuch zachaczyl sie o podwodna skale lub rafe i
trzeba bylo urzyc silnika zeby uwolnic lancuch. Pozniej dzwignia zmiany
biegow (czy jak to sie tam nazywa) odpadla w trakcie manewrowania i trzeba
bylo urzyc mlotka aby zalozyc ja na miejsce. W koncu udalo sie znalezc
lepsze miejsce na rzucenie kotwicy. Pozniej juz tylko drobne rzeczy sie
psuly, mianowicie jeden z 2 ostatnich zachowanych kieliszkow stlukl sie i
kolowrotek od wedki sie popsul na dobre. Mam nadzieje ze nic wiecej sie
dzisiaj nie zepsuje.
Kupilismy tunczyka od przeplywajacych indian i sporobowalam jak smakuje na
surowo, zaprawiony w soku z limetki z czosnkiem. Jest calkiem dobry po paru
minutach lezenia w zaprawie sok sprawia ze tunczyk wyglada jakby zostal
ugotowany.
Po poludniu znowu wybralam sie plywac z maska i fajka. W poblizu wysepki
byla ciekawa rafa, bylo od razu widac ze bedzie tam pelno ryb, bo w kolo
latalo wiele pelikanow, niektore siedzialy na pobliskich palmach, czesc
szybowala wyszukujac ryb a niektore siedzialy na wodzie. Faktycznie tylu ryb
jeszcze nie widzialam, niektore byly baaardzo duze i mnostwo roznych
gatunkow. Byly tez lawice tych plaskich niebieskich ryb, byly pasiaste ryby,
podlozne, plaskie i w ogole jakie sobie tylko mozna wymarzyc. Co chwila
przeplywaly lawice tysiecy malutkich rybek, przez ktore nie bylo nic widac.
Troche sie obawialam zeby pelikany nie wziely mnie za wielkie rybsko i nie
spadly na mnie z nieba, ale chyba takich tlustych okazow nie biora....mam
nadzieje.
Jurto rano musimy przygotowac wszystko do zeglugi, wciagnac ponton na poklad
i kolo poludnia wyruszamy do kanalu.
15.02.2010
Od rana przygotowywalismy Black Arrow do drogi. Si
zdemontowal silnik od pontonu i sam ponton zostal wciagniety na poklad i
przywiazany do podloza zeby nie zmyla go fala. Ja sprzatalam troche w srodku
i zabezpieczalam zeby nic nie latalo w trakcie zeglugi. Po lunchu
wyruszylismy w droge. Aby wydostac sie na pelne morze trzeba bylo manewrowac
przez rafy koralowe. Stalam na dziobie i patrzalam gdzie wyglada
najbezpieczniej. Strasznie to stresujace, zwlaszcza gdy sie widzi pelno
wrakow na rafach otaczajacych San Blas Islands. W kazdym razie udalo sie i
wyplynelismy na otwarte wody. Ja oczywiscie zaczelam czuc nadchodzaca
chorobe morska i mialam tradycyjnego "lososia" (wtajemniczeni wiedza co to losos).
Noc przebiegla bez zdarzen, mijalo nas wiele statkow plynacych z lub do
kanalu panamskiego.
Dzisiaj 16.02 rano okolo 9:00 doplynelismy do Colon, portu u wejscia do
kanalu. Wszedzie dookola widac wielkie okrety czekajace na kotwicy na
tranzyt przez kanal, Black Arrow wyglada przy nich jak zabawka, jak taka
mala zolta gumowa kaczuszka kapielowa ;-)
Na brzegu widac doki, kontenery i dzwigi portowe. Jutro musimy zalatwiac
papierkowa robote i zameldowac ze przybylismy do Panamy. Zeby to zrobic
trzeba udac sie na lad do biur, ale Colon jest jednym z najbardziej
niebezpiecznych miejsc na swiecie (jak sie dowiedzielismy). To z powodu
slumsow gdzie rzadza gangi, ponoc dzieci chodza z bronia w reku i zabijaja
ludzi dla zabawy. Dlatego najlepiej zatrudnic agenta, ktory pomoze z
zalatwianiem formalnosci i ktory ma ochrone z bronia. Agent odbiera cie z
jachtu i zawozi samochodem do tych wszystkich biur. Jutro Simon musi tam
isc, mam nadzieje ze wszystko bedzie w porzadku. Gdy zalatwimy formalnosci z
urzedem imigracyjnym, trzeba bedzie jeszcze przez agenta zalatwic tranzyt
przez kanal. Czekanie potrwa z tydzien prawdopodobnie. Jutro chcemy
przeplynac do mariny po drugiej stronie zatoki, gdzie podobno jest
bezpiecznie i buduja tam nowa marine. Sa tam pomosty gdzie mozna nabrac wody
pitnej i ponoc maja tam wifi, czyli internet!!! Wtedy bede mogla "updatowac"
strone, dodac foty i moze na skype pogadac! No ale najpierw Si musi
bezpiecznie wrocic z misji zalatwiania formalnosci w towarzystwie uzbrojnych
straznikow....brrrrrry